ILE POWINIEN TRWAĆ BÓL?

Podejmujesz decyzję, że Twój związek nie ma już sensu. Dojrzewasz do niej. Oswajasz. Czasem zajmuje Ci to chwilę, czasem tydzień, a czasem lata. Próbujesz zrobić co w Twojej mocy, żeby mieć pewność, że zrobiłeś magiczne „wszystko”. Aż przychodzi dzień, kiedy już wiesz. Masz pewność. Robisz krok. Jeśli decyzja była świadoma, przychodzi ulga. Ale nie sama. To miał być koniec emocjonalnej szarpaniny, a uldze towarzyszy smutek. Rozdzierający, zaskakujący w swojej sile. Wydaje się irracjonalny, bo „przecież wiem, co robię i nie żałuję”. I pytasz dlaczego to tak boli i dlaczego jednocześnie kamień spada z serca a smutek nim szarpie. Męczysz się, miotasz, cierpisz, mimo że wiesz, że podjąłeś najlepszą decyzję w swoim życiu. Zrobiłbyś dużo, żeby ten smutek minął jak ręką odjął i żeby „nowe lepsze życie” mogło się na dobre zacząć. Tyle tylko, że żeby nowe życie mogło być dobre, ten smutek trzeba przeżyć. Nie zamaskować, nie zabić, nie zamieść pod dywan, nie zapić. Sposobów zagłuszania jest milion, a przeżycia tylko jeden – czas. Świadomie przeżyty czas.

Dlaczego boli? Żeby zapłakać nad stratą, nad porażką, nad tym co było, nad poranionym sercem, nad tym wszystkim, co zainwestowałeś w relację, nad czasem… Aby przetrawić doświadczenia, wyciągnąć wnioski, wyznaczyć drogi. Zastanawiasz się ile to będzie trwać. Tego nie wie nikt. Czasem trwa to kilka dni, czasem kilka tygodni, a czasem miesiącami. Ale każda z tych chwil, choć tak cholernie boli, jest bardzo potrzebna. Możesz płakać co godzinę. Z powodu, bez powodu. Na widok wspólnych zdjęć, na myśl o wspólnych pasjach, przechodząc obok wspólnych miejsc, sięgając w sklepie po jego ulubiony Ajvar, chociaż Ty go nie jadasz czy mówiąc zdania, które on by powiedział w różnych sytuacjach… A możesz płakać tylko czasem. I ktoś może powie, że za krótko, że za mało. Albo „przestań już, ogarnij się”. Ale życie to nie teoria z poradnika „Jak rozstać się w tydzień”. I nikt poza Tobą nie wie, ile łez potrzebujesz wylać.

Psychologia, dzięki E. Kübler-Ross wie za to jakie etapy zwykle prowadzą do ukojenia, oswojenia i akceptacji. Może się wydawać dziwne, że te etapy podobne są zarówno w przypadku rozstania, śmierci bliskiej osoby i ciężkiej choroby. Dlaczego tak jest? Bo każda z tych sytuacji to strata. Strata kogoś, czegoś, strata status quo, strata marzeń, wyobrażeń, planów na przyszłość, strata stabilizacji… i można by tu mnożyć, bo znów, każda strata jest trochę inna. Ale łączy je ból. Następuje zaprzeczenie, niedowierzanie. To taki etap, w którym nie dociera do nas, że coś się skończyło, że coś straciliśmy. Potem przychodzi gniew na niesprawiedliwość losu, na partnera, który zawiódł, na Boga, który taki scenariusz dla nas napisał. A może jeszcze coś da się zrobić? I wtedy zaczynamy się targować… sami ze sobą, z losem, z byłym partnerem, z Bogiem. Bo może jak będę się bardziej starać, to jednak będzie inaczej. Bo może coś da się zrobić. Po jakimś czasie przychodzi bezsilność, poczucie bezsensu. Aż w końcu następuje akceptacja. Wiem, że już nic nie mogę zmienić, oswajam ten stan, biorę sobie to doświadczenie i idę z nim dalej, silniejszy i mądrzejszy. Ale psychologia to nie matematyka. Więc te fazy mogą występować w różnej kolejności. Mogą się przeplatać, powracać, mogą też niektóre z nich nie nastąpić nigdy. Najczęściej jednak, jeśli pozwolimy bólowi dojść do głosu, zaliczymy takie fazy. A jeśli nie pozwolimy? Jeśli wybierzemy strategię zagłuszania? Ból zostanie przykryty. Na chwilę albo na dłużej. Zalegnie na nim dywan tworzony z zagłuszaczy. A co dzieje się, kiedy pod dywanem usypie się niezły kopiec bałaganu? Łatwo się o niego wypier… wywrócić. I wtedy wali się domek z kart, nowy związek, zbyt szybko zbudowany na ruinach poprzedniej miłości, insta szczęście skrupulatnie fingowane i perfekcyjnie wyklejona maska z fasadowego szczęścia pęka na 1000 kawałków.

Ale jak to zwykle w życiu bywa, zawsze znajdzie się ktoś, kto lepiej niż Ty wie, co czujesz. I co dla Ciebie najlepsze. Kiedy powinieneś rozpaczać, a kiedy już przestać i pójść dalej. Każdy ma patent na szczęście, ale tylko cudze, bo swojego osiągnąć nie umie. I tak łatwo rzucać etykiety i wyroki na prawdziwość i nieprawdziwość uczuć cudzych. Ale to, co myślą inni o Twoim życiu będzie miało znaczenie tylko, jeśli dasz im tę moc. Dasz im moc wpływania na Twoje myśli o sobie.

I to jest moment na pointę… a nawet dwie. Jeśli to Twoja sprawa… Przeżyj ten ból. Nie uciekaj od niego. Daj łzom płynąć. Krzykowi wybrzmieć. Pochyl się nad tym i daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz, a nie tyle ile wypada. Czy to będzie dzień czy rok… Masz do niego prawo. Ten czas to fundament pod nowe życie. A słabo buduje się na bałaganie.

A jeśli to nie Twoja sprawa… Nie oceniaj, bo z boku widać tylko część prawdy. Nie masz monopolu na rację, ani patentu na szczęście. Każda historia jest inna i każdy ma prawo do swojej. Wiesz co ma w głowie osoba po rozstaniu? Co przeżyła? Jak długo walczyła o związek zanim podjęła decyzję, że jedyne co może zrobić to walczyć o siebie? Wiesz, co często skrywa się pod „wiem, że to dobra decyzja”? Ból. Rozdzierający. Obezwładniający. Poczucie porażki. Żal. Smutek. I potem przychodzi czas na radość, ale na tę prawdziwą trzeba poczekać. Dużo jest pychy w założeniu, że Ty wiesz lepiej jak ktoś powinien żyć. Tylko czy wiesz jak swoje życie uczynić szczęśliwym? No właśnie.

Podobne posty:

No Comments

Leave a Reply