Miłość w czasach popkultury

Zadzwoniła dziś do mnie przyjaciółka. Mądra. Ładna. Świadoma. Ogarnięta zawodowo. I usłyszałam w słuchawce szloch… spazmy… oddech przerywany zatykającym płaczem… nie była w stanie wydusić z siebie słowa. A ponieważ znam ją dobrze bardzo, wiedziałam, że nie jest dobrze. Po dłuższej chwili mówienia do niej, udało mi się wydusić z niej, że obudziła się najszczęśliwsza na świecie, a kilka godzin później ktoś roztrzaskał jej świat na milion kawałków. Mam tak z moimi przyjaciółmi, że słyszymy się często. Bardzo często. Więc wiedziałam, że poznała księcia z bajki. Nieidealnego. Ale takiego z jej bajki. I tak sobie budowali swoje fairytale dzień po dniu. Piękne. Mądre. Świadome. Dużo rozmawiali. I zgadzało się wiele. Tak bardzo wiele. To była świeża relacja, chwilowo na odległość. Ale nie jakąś bardzo wielką i zdającą się nie być problemem. I właśnie dziś mieli się zobaczyć na kolejne 2 wieczory i dwie noce. Na wyczekany wspólny czas. I on mówił jej, że tęskni, że czeka na ten dzień, mówił jej że ona ma to „coś”, że jest księżniczką. Wysyłał miliony sygnałów, że to jest dobra bajka. Na randkach nie chciał puścić jej dłoni, nie odrywał wzroku. Tematy do rozmów się nie kończyły. Umieli różne napięcia przegadywać, znajdować rozwiązania, przyznawać rację, modyfikować zachowania. I dziś, kiedy ona była w Lidlu między krewetkami a papryką i kupowała produkty na ich kolacje i śniadania, on zadzwonił powiedzieć jej, że „jego przyjaciółki” na podstawie jego wątpliwości, że może za mało wow (po 3 tygodniach rozmów i 2 długich obłędnie dobrych randkach) orzekły, że on marnuje jej czas. Więc on nie przyjedzie. I to nie ma sensu. I on nie widzi się przy niej na resztę życia, mimo że ona jest „piękna, mądra, inteligentna, imponująca mu zawodowo i taka jak on by chciał”, ale on czuje, że jak to śpiewa Igor Herbut „nic z tego nie będzie”. Choć  dzień wcześniej planował spędzić z nią 2 dni i dwie noce, wziąć z nią ślub, mieć dziecko, pojechać do ślubu samochodem z drewnianą kierownicą a w listopadzie polecieć na wspaniałe wakacje. I kiedy ona zaczęła dopytywać CO SIĘ STAŁO, powiedział, że on kiedyś był zakochany i teraz nie było tego bum. Resztkami przytomności, nazwijmy ją Wiktoria, żeby nikt nie domyślił się o kogo chodzi, powiedziała, że przecież widzieli się raptem 2 razy i było wspaniale i że miłość zaczyna się różnie. Ale okazało się, że on już wie i że to nie ma sensu, bo on chce przeżyć takie bum jak kiedyś. O ironio jego wielkie bum zakończyło się tym, że wspaniała wybranka serca poszła kochać innego, ale to pewnie mało znaczący szczegół w tej wielkiej historii miłości.

W każdym razie pomyślałam sobie, że smutnych czasów dożyliśmy, kiedy jak w Speed Datingu mężczyzna daje kobiecie raptem 48h a potem kończy się termin przydatności i albo jest bum albo nie ma. I nawet jak bardzo wiele im w sobie pasuje, ale ziemia się nie zatrzęsła wystarczająco mocno jak w komedii romantycznej, to z dnia na dzień relacja zostaje zgilotynowana, bez szansy tak naprawdę poznania się tych dwojga. I często mówi się o dzisiejszych czasach, że kiedyś relacje się naprawiało a nie wyrzucało do kosza. Ale kiedyś też nie oczekiwało się, że wszystko wydarzy się szybko jak w supermarkecie i epicko jak w komedii romantycznej wszechczasów.

I serce mi się krajało jak słuchałam Wiktorii, która ostatnie tygodnie żyła w przeświadczeniu, że buduje cegiełka po cegiełce nowy wspaniały wspólny świat, obudziła się najszczęśliwsza na świecie wiedząc, że dziś zobaczy swojego księcia i wtedy właśnie dostała kijem baseballowym w głowę, bo książę uznał, że dwa rozdziały wystarczą, żeby ocenić wielotomową książkę. I oczywiście ja rozumiem, że mogło mu nie pasować i w fazie weryfikacji uznał, że to nie to. Po to ludzie się spotykają, żeby się upewniać, dowiadywać o sobie różnych rzeczy. Ale kiedy w czwartek jeszcze chce, po poprzedniej randce wychodzi mówiąc, że „chce jeszcze bardziej niż wcześniej” a po tygodniu na odległość i kolacji z „przyjaciółkami” jednak nie… to czasem sobie myślę, że świat zwariował.

Czy naprawdę nie ma już dziś miejsca na pobycie z drugim człowiekiem? Takie zwykłe z uważnością poznanie, ofiarowanie najcenniejszego co mamy – czasu, żeby zajrzeć głębiej? By budować fundamenty dla miłości, która jest wyborem a nie tylko buzującą fenyloetyloaminą? I co znaczy bum albo kiedy jest wystarczające? Zdawało się, że tu było bum, nawet jeśli nie na poziomie Wielkiego Wybuchu, to przynajmniej jakiegoś małego wulkanu. Ale jak się dowiedziała, nie było go wcale. Choć do dziś on robił wiele, żeby myślała inaczej. I to chyba zabolało ją najbardziej, że tak kompletnie się tego nie spodziewała i została zgilotynowana, kiedy ledwie okładka została uchylona.

Pomyślałam sobie, że gdyby wszyscy podchodzili tak do sprawy, że jak nie ma spektakularnego bum (cokolwiek to znaczy) to to nie to i nie ma sensu kolejne spotkanie, mimo wielu kluczowych dopasowań, to bardzo wiele wspaniałych historii miłości i szczęśliwych związków nigdy by nie powstało. I zastanawiam się, czy naprawdę tak bardzo wkroczyliśmy społecznie w fazę konsumpcji, bo wszystko dostępne jest na kliknięcie, że przestał się liczyć człowiek, bo ma być szybki efekt. Szybki match, szybkie bum i szybkie love. Bez czasu na poznanie, bez uważności, bez ciekawości co jest na kolejnej kartce. I smutne jest to sprowadzanie człowieka i relacji wyłącznie do koktajlu hormonów. Bo długotrwała szczęśliwa relacja to nie jest shake z oksytocyny i fenyloetyloaminy, ale jak mówi wybitny badacz związków J.M. Gottman, kluczowa jest inteligencja emocjonalna związku, czyli umiejętność znajdowania sposobów, które nie pozwalają negatywnym myślom i emocjom brać górę nad pozytywnymi.

I smutny jest to wątek, bo obawiam się, że nie dotyczy tylko Wiktorii. Bo miłość ma być jak wszystko obecnie, łatwa, lekka, przyjemna i się po prostu dziać. A miłość to wybór. Każdego dnia zwracanie się ku sobie, ciekawość człowieka, budowanie wspólnoty, uleganie wpływom partnera, pielęgnowanie podziwu i sympatii (J.M. Gottman, N. Silver „Siedem zasad udanego małżeństwa). I nie dzieje się w 48 godzin. I życzę Wiktorii, żeby zgodnie ze znaczeniem swojego imienia, wyszła z podniesioną głową po tej historii, a potem poznała człowieka, który będzie chciał przeczytać znacznie więcej stron i nie sprowadzi miłości do jednej sceny w filmie z Gerardem Butlerem.

Podobne posty:

No Comments

Leave a Reply