Nie-Miłość wg Vogue

22 grudnia tego roku online’owy Vogue opublikował w dziale Kultura/Kino i TV artykuł pod tytułem Komedia romantyczna „To właśnie miłość” oczami współczesnej dwudziestolatki”. Dowiedziałam się o nim z profilu facebookowego Doroty Zawadzkiej, znanej jako Superniania. Znana i ceniona psycholog tak wypowiedziała się o artykulePrzeczytałam tekst dwukrotnie. Raz sama, po cichu. Drugi raz Robertowi na głos. Niebywale współczuję autorce, że : a/ nie ogarnęła, b/ patrzy na świat przez okropne okulary”. Postanowiłam więc sama przeczytać i… muszę, bo się uduszę!

Przyznam, że ten artykuł jednocześnie smuci i bawi mnie szalenie. Bawi, bo nic się tu nie zgadza, a smuci, bo żyjemy w czasach, kiedy każdy może napisać wszystko i opublikować w nośnym zasięgowym źródle… i nikt nad nim nie zastanawia się, czy to w ogóle ma sens i czy nie jest szkodliwe społecznie. A ten artykuł jest szkodliwy, bo wprowadza w błąd i bo utrwala szkodliwe wyobrażenia o ważnych zjawiskach. Drogi Vogue – czy naprawdę „zasięgi” są tego warte?

Ale po kolei…

„Komedia bardziej niż na świętach skupia się na promowaniu patriarchatu”

Każda z historii oparta jest na hierarchii, w której to mężczyźni zajmują wyższą pozycję. Premier i sekretarka, szef i jego podwładna, pisarz i pomoc domowa – jak, jako kobieta, mogę nie być rozczarowana?”.

Odnoszę wrażenie, że Autorce myli się promowanie patriarchatu z opisem rzeczywistości. I ja wiem, że istnieje taki trend, żeby nawet w filmach historycznych przywódców i wojowników za wszelką cenę grały kobiety a Afroamerykanie książąt w brytyjskich hrabstwach. Ale zdaje się nie o tym jest ten film…

Z jednej strony żyjemy w świecie, w którym, z różnych powodów, więcej mężczyzn pełni funkcję premierów i managerów. Tak po prostu jest. Jest to fakt. Z drugiej strony… Jako kobieta, która żyje w szczęśliwym związku partnerskim z mężczyzną a jednocześnie zajmuję stanowisko managerskie, w którym zarządzam ludźmi i w znacznej większości mężczyznami, nie czuję się w żaden sposób rozczarowana rolami bohaterów. Dlaczego? Bo ci sami mężczyźni w tym filmie schodzą ze swoich piedestałów, nie nadużywają swoich funkcji do złego traktowania kobiet, a wręcz pokazują, że uczucia, wzruszenia, łzy to męska rzecz, a miłość i zakochanie to przepotężna siła, która sprawia, że premier stawia na szali stosunki międzynarodowe, dojrzały człowiek wsiada w samolot, by na drugim końcu świata wyznać miłość, a ojciec mówi synowi „Powiedz jej że ja kochasz. Ja żałuję, że tak rzadko mówiłem Twojej mamie, że była cudowna, a była codziennie”. I nie ma absolutnie żadnego znaczenia jakiej orientacji, zawodu, płci są bohaterowie, bo przekaz jest jestem „Miłość jest ważna i zasługuje by o nią dbać i o nią walczyć”. A jako reżyser telewizyjny z kilkunastoletnim doświadczeniem dodam, że dobór wieku, funkcji i ról bohaterów jeszcze bardziej podkreśla, że na miłość nie ma mocnych, nie ważne, ile masz lat czy jakie stanowisko piastujesz. Jeśli umiesz kochać, to miłość wskaże Ci drogę. I to jest właśnie płynący z tego filmu romantyzm.

Dalej autorka pisze „Cóż, nie kupuję tej bajki. Nie wiem, jak można zakochać się w kimś, kogo właściwie nie znamy”.

Tu Autorka (jak mawia mój tata) myli kilogramy z litrami albo pokazuje swoją niekompetencję. Zakochanie to nie jest miłość. I to akurat jest wiedza dość naukowa. Zakochanie to efekt działania hormonu miłości, czyli fenyloetyloaminy. To stan trwający od kilku miesięcy do nawet 2 lat. W tym czasie mamy m.in. różowe okulary, większą tolerancję na działania obiektu zakochania, często o tym kimś myślimy, możemy mieć trudności z logicznym myśleniem, działać impulsywnie i chcieć bliskości. Nie jest to stan wynikający z naszej woli i nie jest konsekwencją świadomej decyzji w kim się zakocham. Dlatego możliwe jest zakochanie się w kimś kogo właściwie nie znamy. Tak działa chemia miłości a bardziej naukowo – chemia mózgu 😉 Dopiero miłość to decyzja. Możliwa jest po ustąpieniu objawów zakochania, kiedy zaczynamy w bardziej realny sposób postrzegać osobę, której nasze emocje i stany dotyczą. I kiedy już widzimy jaka jest, jak nas traktuje, jak funkcjonuje, możemy podjąć świadomą decyzję, czy chcemy kontynuować tę relację. I to jest miłość. Jak mówi Olga Kozierowska – miłość to czasownik – bo to szereg decyzji i codziennych czynności, by miłość robić każdego dnia. Miłość to nie jest magiczny stan czy motyle w brzuchu. Miłość to wybór. I tak, żeby podjąć decyzję o miłości, trzeba obiekt znać. Żeby się zakochać, zupełnie nie. W tym wywodzie czasem będę stosowała te pojęcia zamiennie, bo i w filmie tak się dzieje.

I tu następuje w artykule Vogue „analiza” poszczególnych wątków w filmie „To właśnie miłość”.

Mark i Juliet, czyli czym stalking nie jest

Jak twierdzi Autorka „Cały wątek opiera się właściwie na stalkingu, bo jak wyjaśnić sytuację, w której na taśmach z wesela widać tylko uroczą twarz panny młodej? Gdzie jej mąż? Gdzie goście? Jak wyglądał kościół? Byłabym mocno zaniepokojona, gdybym dowiedziała się o istnieniu podobnych materiałów z mojego ślubu. Co więcej, pomyślałabym, że kamerzysta jest niebezpieczny i należy zgłosić nękanie odpowiednim służbom”

Tymczasem polski Kodeks karny (art. 190a) jasno określa co to jest stalking. Ale najwyraźniej Autorka tam nawet nie zajrzała.

A co wydarzyło się w „To właśnie miłość”? Mark skrycie podkochiwał się w dziewczynie, a potem żonie swojego kolegi. Z jednej strony z nieśmiałości z drugiej ze skomplikowanej sytuacji, swoje uczucia ukrywał do tego stopnia, że Juliet była przekonana, że Mark jej nawet nie lubi. Nie przekraczał jej granic, nie podglądał, nie nękał, nie inicjował niechcianego kontaktu, nie wywoływał w Juliet poczucia zagrożenia. Przypadkiem (zainicjowanym przez Juliet) wyszło na jaw, że Mark podczas nagrywania dnia ślubu Juliet i jej męża uwiecznił na ujęciach wyłącznie pannę młodą. Uchwycił przepiękne momenty jej szczęścia, oczami kogoś kto musiał być szalenie zakochany żeby coś takiego zrobić. I to idealnie nawiązuje do definicji zakochania – Mark tak bardzo był zauroczony, że świata poza nią nie widział. A jednocześnie jak sam przyznał instynkt samozachowawczy nakazywał mu te uczucia skrywać. Kiedy jednak Juliet odkryła, że Mark się w niech podkochuje, on postanowił w jedyny dostępny mu sposób (tu pewnie weszły w grę ograniczenia wynikające z jego introwertyzmu i nieśmiałości) powiedzieć jej co czuje. I kiedy jej to wyjawił powiedział „Dość tego. Wystarczy”. Bo czasem trzeba coś powiedzieć i nazwać, żeby się w jakiś sposób od tego uwolnić – jest to jeden z mechanizmów działających w terapii. Bo nazwane przeżycia i emocje są łatwiejsze do zrozumienia, uporządkowania, przeżycia. A czasem zostawienia za sobą, żeby pójść dalej, inną drogą.

O czym dla mnie jest ta historia? O tym, że zakochanie nie jest od nas zależne, że czasem obiektem zauroczenia staje się „zakazany owoc”. A wtedy nie ma idealnego rozwiązania i walka o miłość nie jest już tak oczywista i zero-jedynkowa. I czasem z miłości się milczy i pozwala obiektowi uczucia być tam, gdzie w danym momencie chce być.

Harry, Karen i Mia, czyli niegodny żal za grzechy

„Szef Harry flirtuje z podwładną, Mią. Mało tego, próbuje wkupić się w jej łaski drogą biżuterią. I nie przejmuje się żoną, która nie dość, że ma kompleksy z powodu brata premiera, to jeszcze musi mierzyć się z partnerem interesującym się o pokolenie młodszą koleżanką z pracy.”

Tu się zastanawiam, czy bohaterka w ogóle ten film obejrzała. Bo to Mia podrywała Harrego. I to Mia zakup prezentu na Harrym niemalże wymusiła. Harry zaiste daje się wciągnąć w tę grę. Natomiast nie wiemy nic o kompleksach Karen z powodu brata premiera. I uważam za daleko idącą nadinterpretację wyciągnięcie takiego wniosku ze sceny, w której po żartobliwej rozmowie telefonicznej z bratem, bohaterka z lekkim uśmiechem i dystansem do sytuacji mówi:

„Bycie siostrą premiera nadaje życiu inną perspektywę. Co dziś zrobił mój brat? Walczył w obronie kraju. Ja zrobiłam papierową maskę homara”.

Autorka autorytarnie pisze dalej „Nie dziwi mnie jednak fakt, że Karen ze łzami w oczach wybaczyła mężowi zdradę. Zaskakuje mnie jednak to, że Harry jej na to pozwolił, tracąc całkowicie resztki godności”. Czy wybaczyła nie wiemy. Z filmu wiemy, że Harry żałuje tego co zrobił i możemy wnioskować, choć nie jest to wprost powiedziane, że stara się naprawić swój błąd. A jak mówi Esther Perel, żeby związek po zdradzie mógł się odbudować, niezbędne jest przyznanie, że krzywda nastąpiła, uznanie krzywdy oraz jakiś rodzaj zadośćuczynienia. Obserwując krótką scenę la lotnisku, powiedziałabym raczej, że para jest w trakcie próby tworzenia nowej wizji przyszłości, próby poukładania świata na nowo. Czy to pozbawia Harrego godności? Nie wiem. Natomiast myślę, że nie użyłabym takiego określenia. Bo popełnianie błędów jest elementem życia. Harry natomiast zdaje się nie chcieć w błędzie trwać i stara się ten błąd naprawić. Nie wydaje mi się to ani niegodne ani nieludzkie. Zwłaszcza jeśli dodamy do tego, że Karen i Harry mają wspólnie dorastające dzieci i wiele lat wspólnego bagażu, wspomnień i doświadczeń.

O czym dla mnie jest ta historia? O tym, że na drodze wieloletniej miłości stają różne wyzwania i od obydwojga ludzi zależy, co z tym zrobią, czy przekreślą to, co łączyło ich przez długi czas, czy spróbują odbudować się na nowo. Jest też o nieszczęśliwie zakochanej Mii, która prawdopodobnie z różnych nieprzepracowanych wcześniejszych doświadczeń ulokowała uczucia w zajętym i na swój sposób niedostępnym mężczyźnie. I postanowiła go skusić, nie zważając na konsekwencje.

Premier i Natalie, czyli wszystkie grzechy Hugh Granta

„Amant Hugh Grant kolejny raz wciela się w postać, która nie szanuje kobiet. Granemu przez niego premierowi zarzucam bodyshaming. (…) Przyzwalanie na teksty dotyczące „grubych ud” padające z ust koleżanek z pracy to jeszcze nic. Na końcu premier sam pozwala sobie na skierowanie do Natalie słów: „Ciężka jesteś”. I robi to na oczach wszystkich. Tymczasem ona, wpatrzona w premiera jak w obrazek, odpowiada radośnie: „Zamknij dziób”.”

Ciekawi mnie wniosek, że bohater nie szanuje kobiet, bo obejrzałam po raz kolejny ten film w całości i to, co ja widzę to zauroczenie prostolinijnością, a potem zakochanie, z którym Premier próbuje walczyć. Po drodze stawiając na szali stosunki międzynarodowe, bo głowa innego kraju znieważyła kobietę, w której Premier w skrytości się podkochuje. Jako że ma świadomość, że nie powinien wchodzić w relację z podwładną, a coraz trudniej jest mu poradzić sobie z uczuciem do Natalie, prosi o przeniesienie jej do innego działu. Tylko że nie zawsze co z oczu to z serca… I w końcu uczucie zwycięża. I premier jedzie do najgorszej dzielnicy zawalczyć o swoją miłość. A wspomniany przez Autorkę „bodyshaming” to po prostu żart w odniesieniu do historii ex chłopaka Natalie – dopasowany do adresatki, pada na podatny grunt. Jest tak samo nie na miejscu, jak mówienie do Premiera „zamknij dziób”. Tyle że zakochani znają siebie, swoje poczucie humoru i dystans do siebie i wiedzą, na ile mogą sobie pozwolić. Co jest piękną pointą tej historii.

O czym dla mnie jest ta historia? O tym, że miłość nie zważa na funkcje i stanowiska. Ani na grubość ud 😉 I kiedy strzała amora trafia, ma wielką moc.

Jamie i Aurelia, czyli jak on jest bogaty to nie może być miłość

I po tym wszystkich socjologiczno-psychologiczno-etycznych wywodach Autorka piętnuje relację Jamiego, który zakochuje się w swojej pomocy domowej. „Ona oczywiście odwzajemnia jego uczucia albo po prostu korzysta z faktu, że bogaty mężczyzna chciał pocieszyć się po rozstaniu. Trudno mi uwierzyć w szczerość tej relacji, bo ani on nie mówił po portugalsku, ani ona po angielsku.

Autorka wykazuje się niekonsekwencją, bo po szeregu napiętnowanych przez nią sytuacji, sama reprezentuje stygmatyzację i stereotypizację, poprzez wrzucenie relacji bohaterów do szuflady pod tytułem „ona to dla korzyści, bo on bogaty i to na pewno nie miłość”. Nie będę też po raz kolejny tłumaczyć różnicy między zakochaniem i miłością, ale właśnie chemia zakochania sprawia, że zauroczenie jest możliwe nawet jeśli ludzie nie mówią biegle w tym samym języku. I w żaden sposób nie przekreśla to szczerości ich uczuć.

O czym ta historia jest dla mnie? O tym, że nigdy nie wiadomo gdzie spotkamy człowieka, dzięki któremu serce zabije nam szybciej. A kiedy tak się stanie… ani język ani odległość nie musi być przeszkodą.

Daniel i Sam, czyli zbyt romantyczne, żeby było prawdziwe

„Dlaczego ojczym poparł dołączenie zakochanego syna do szkolnego zespołu i nie przeszkodził mu w łamaniu przepisów w trakcie nieustraszonego biegu na lotnisku? Czy nie łatwiej i skuteczniej byłoby poznać się, spędzając wspólnie trochę czasu? Czy chłopiec naprawdę sądził, że wygłupami zdobędzie serce koleżanki? Najwyraźniej filmy najmłodszych też uczą, że komunikacja nie jest konieczna.”

A tu Autorce miesza się świat rzeczywisty z fikcją filmową. I o ile zgadzam się, że komunikacja jest w życiu i relacjach ważna, to ten film nie jest poradnikiem psychologicznym jak się komunikować z ludźmi. Nie jest też lekcją budowania relacji. Jest filmem fabularnym, z założenia stosującym metafory, wyolbrzymienia  i inne środki artystycznego wyrazu, by opowiedzieć o różnych obliczach zakochania. I uważam, że Ojczym dał chłopcu znacznie więcej niż pouczenie i wskazanie drogi. Dał mu uważność, przestrzeń do znalezienie własnego sposobu, poczucie sprawczości i wsparcie w jego decyzji, co z perspektywy małego chłopca może być absolutnie bezcenne na wtedy i na przyszłość. I oczywiście, że scena lotniskowa jest wyolbrzymiona i w prawdziwym życiu w dzisiejszych czasach nie mogłaby mieć miejsca, ale wspaniale podkreśla metaforycznie temat filmu i pokazuje, że miłość zasługuje na to, by o nią walczyć. A kiedy dołożymy do tego wątek, że ukochana żona ojczyma zmarła, to słowa „Powiedz jej że ja kochasz. Ja żałuję, że tak rzadko mówiłem Twojej mamie, że była cudowna, a była codziennie” są tu oczywistą pointą, bo on wie co to znaczy stracić kogoś, kogo się kochało. I wie, że dla miłości warto przebiec każde lotnisko i nauczyć się nie tylko grać na perkusji 😉

O czym więc jest dla mnie ta historia? Znów o tym, że kiedy przytrafi nam się miłość, trzeba o nią dbać. „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”.

Billy i jego manager, czyli miłość jednak istnieje

„To zabawne, że w filmie, w którym wszechobecną miłość producenci podkreślają już od pierwszej sceny, autentyczną relację budują tylko koledzy z pracy” – mam wrażenie, że wszystkie poprzednie analizy dowodzą, że ten wniosek jest absolutnie nieuprawniony, bo o ile zgadzam się, że relacja mężczyzn jest autentyczna i pokazuje kolejna odmianę miłości, tę męsko-męską, z całą pewnością nie jest to jedyna autentyczna relacja w tym filmie.

Artykuł ten nosi znamiona błędu poznawczego – bo następuje tu ocena filmu w oderwaniu od okoliczności, rzeczywistości i kontekstu społeczno-kulturowego z czasu jego powstania, czyli ocena postępowania, klimatu i decyzji sprzed 20 lat została dokonana w odniesieniu do dzisiejszego FRAGMENTU rzeczywistości i czyjegoś subiektywnego postrzegania świata. Dodatkowo ocena zastosowana w tym artykule, mimo stosowania kilku modnych słów z zakresu psychologii i socjologii, nie jest oceną naukową, a subiektywną oceną podpieraną naukowymi zwrotami, bez ich wyjaśnienia i odniesienia do ich naukowych definicji. Bo mogłoby się okazać, że owe zwroty naukowe wykorzystano w sposób nieadekwatny i nieuprawniony. I nie można tego w żaden sposób nazwać dziennikarstwem, bo z rzetelnością, bezstronnością i sprawdzeniem zdania różnych stron czy przytoczeniem źródeł nie ma nic wspólnego. Może być felietonem… a jeśli recenzją, to bardzo słabą.

Post Scriptum

Podsumowując… Autorka pisze „widzę tu jawną dyskryminację, bezwstydny bodyshaming i brak komunikacji, który z niejasnych przyczyn uznaje się powszechnie za romantyczny”.

A ja jako urodzona w 1985 roku, wychowana w latach 90, wykształcona w XXI wieku w naukach humanistycznych oraz w psychologii, przedstawicielka zdrowego feminizmu, miłości do płci męskiej, ale też do samej siebie, pełna szacunku do drugiego człowieka i rozumiejąca naturę człowieka i różne orientacje seksualne uważam, że ten film w sposób piękny, genialny i ponadczasowy pokazuje różne oblicza zakochania i miłości, która tylko w bajkach kończy się zawsze jednoznacznym i oczywistym happy endem, a w prawdziwym życiu ma wiele odcieni. Pokazuje przewrotność życia, nie serwuje nam utopijnej wizji, że miłość ma jeden wymiar zawsze szczęśliwy. Przypomina, że na drodze miłości i zakochania zdarzają się wyzwania. A szczęśliwe zakończenie niejedno ma imię.

Moje 38-letnie życie nauczyło mnie, że drogi miłości są czasem tak kręte, że nawet autor komedii romantycznej nie odważyłby się takiego scenariusza wymyślić. A to, że Autorce być może nie przydarzyła tak epicka historia, nie znaczy, że nie jest to możliwe. Z całego serca życzę Pani, żeby zrozumiała kiedyś przekaz tego filmu i zakochała się w nim jak miliony ludzi na całym świecie, którzy codziennie rano myślą, że „To właśnie miłość”!

Podobne posty:

No Comments

Leave a Reply